wtorek, 12 kwietnia 2011

Tararara I am beliveeer! ;-))))

Recenzja lakieru Essence Colour & Go - nr 39 Lime Up!
Kolor mi się spodobał od razu - taki SHREKOWY :D


No to capnęłam z półki, do koszyka i siup do kasy ( i parę innych drobiazgów :P)
Siadam w domu biorę się za malowanie a tam zonk...
Zła konsystencja, gęsty, a robi prześwity, beznadziejnie się nakłada, spływa i w ogóle fuj. Trzeba się namęczyć, żeby chciał się dobrze nałożyć. Nawet dosyć szybko wysycha i finalnie wygląda ładnie, ale... No własnie pierwsze wrażenie - bardzo taki sobie...
Uratował go essencowy top-coat, uszlachetnił wygląd, ale po 3 warstwach ja wciąż jednak widzę prześwity.
Mam z tej samej serii nr 26 break through - i to jest zupełnie inna bajka, nakłąda się jak marzenie, dwie warstwy wyglądają cudownie, a tu taka wtopa.
A tak wygląda na moich beznadziejnych pazurach. Są jakie są, innych nie mam ;)


4 komentarze:

  1. Ładny, taki żywy:) Niestety takie lakiery mają to do siebie, że przeważnie nakładanie ich to katorga;/

    OdpowiedzUsuń
  2. Czyli to norma? O rany, do tej pory kupowałam kolory bardzo ekhem... zachowawcze, ale ostatnio przeszłam prawdziwą metamorfozę i rzucam się na wszystko co ma kolor przynajmniej niestandardowy - no i w takim razie mam za swoje :P
    Ale do płaszczyka mi pasuje, więc go będę używać pewnie - a i na Wielkanoc pasuje :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiam ten kolor u kogoś, ale na swoich pazurkach go sobie nie wyobrażam :D

    OdpowiedzUsuń
  4. a wiesz...
    też tak miałam, ale w końcu raz się żyje :D

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wszystkie komentarze :) Odpowiadam na nie tutaj - pod postem :)